Zatoka Mgieł, Karaiby
30 maja, 1753 roku
Niewysokie pirat przechadzał się po poniekąd swoim pirackim lokum. Było tu na tyle głośno, by nawet nie mógł usłyszeć swoich myśli. Tym razem te warunki były akurat sprzyjające. Rozglądał się wokół siebie swoimi ciemnymi, wyżartymi przez niegodziwość oczyma, wiedział jednak, że jego wzrok nie jest już taki jak kiedyś. Bał się misji, którą otrzymał, ale wiedział równocześnie, że jego 'pracodawca' był bezwzględny i ma trzy możliwości, wrócić bez wiadomości i zginąć z ręki bezwzględnych piratów, próbować zdobyć informacje i zginąć z ręki bezwzględnych piratów, lub dostać informacje i bezpiecznie wrócić na swój statek. Trzecia opcja wydawała się jednak najbardziej odległa. Starał się chodzić jak najciszej, ale butelka z rumu z rana, na którą został namówiony przez jednego ze starych druhów mu w tym nie pomagała. Oddychał z trudem, niemiarowo, a jego puls był prawie podwójnie przyspieszony. Delikatnie przysunął się do drzwi główniej sali narad i nadstawił w jej kierunku lewe ucho.
- Co to ma oznaczać?- usłyszał zza drzwi głos kapitana Amannda. Był podniesiony i wyraźnie wyrażał niezadowolenie.
- Nie mam zamiaru powtarzać dwa razy- powiedział tylko Sao Feng wyniosłym tonem. Przez kilka dni pobytu w Zatoce Mgieł, razem z nim i jego załogą pirat mógł spokojnie stwierdzić, że Sao Feng II był zwykłym skurczybykiem. Można go było spokojnie porównywać do kapitana statku, spod którego bandery pochodził.
- Wezwałeś mnie tu z drugiego końca świata tylko po to, by poinformować mnie, że nie jestem już częścią Trybunału Braci?- Amannd wydawał się coraz bardziej rozdrażniony konwersacją, w której musiał uczestniczyć. Stary pirat dobrze wiedział co to oznacza. Tak długo żeglował pod czarną banderą, że wiedział, że taki ton głosu oznacza u piratów wielką chęć odstrzelenia głowy rozmówcy.
- Dopiero teraz odkryłeś, że pobudki piratów nie zawsze bywają szlachetne?- zapytał kpiąco Azjata, a Amannd warknął coś pod nosem, jak to miał w zwyczaju, kiedy się zdenerwował.
- Myślisz, że to tak zostawię?! Wezwę resztę starego Trybunału i razem się z tobą policzymy, ty samozwańczy gadzie!- wrzasnął w jego stronę Amannd, a pirat zza drzwi przymknął oczy. Przez te kilka dni nauczył się, jak bardzo Sao Feng nie lubił wyzwisk rzucanych w jego stronę.
- A kto miałby ci pomóc? Jack Sparrow? Nigdy nie widział niczego poza własnym zyskiem. A może Hector Barbossa? Z tego co wiem, nawet nie jest teraz kapitanem. Panna Ching, jest ze mną. Jaki więc masz wybór?- zaśmiał się Sao Feng.
- Ty...policzę się z tobą!- wrzasnął Amannd.
- Własnie sądziłem, że tak powiesz- stwierdził Sao Feng, a po chwili do uszu pirata dobiegł huk pistoletu i coś upadło na ziemię.
- Ty szczurze!- zawołał znów Amannd. A więc Sao Feng go nie zabił? Cóż, nawet jesli nie, to po głosie słychać było, że i tak mocno go zranił.
- Zabrać go!- zawołał Sao Feng, a pirat usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i po chwili ciężki kroki członków załogi przywódcy Trybunału.
- Gdzie mnie zabierasz?!- wrzeszczał Amannd, a w jego głosie pobrzmiewała nutka strachu.
- Tam gdzie zawsze było twoje miejsce, do celi- odpowiedział kapitan Smoka Singapuru, a pirat usłyszał, wleczenie czegoś ciężkiego po podłodze. Amannda.
Starając się opanować strach, przed tym co się przed chwilą stało, ruszył z powrotem do kajut dla załogi. Nigdy coś takiego nie miało miejsca, odkąd żyje, a Calypso podarowała mu długi żywot. Nigdy piraccy lordowie nie stawali naprzeciw sobie. Zdarzały się czasem walki, ale Trybunał zawsze był jednością. Tak jakby rządem pirackim. Teraz, kiedy ten rząd się rozpadał, pirat był pewien, że czeka ich wojna domowa. Pojedynczy kapitanowie staną sobie naprzeciw. Wiedział jednak, że nie zostało mu to zadanie przydzielone po to, by rozmyślać, lecz po to, by się czegoś dowiedzieć. Musiał więc poinformować swój statek, o zbliżających się kłopotach.
Ocean Atlantycki, pogranicze Haiti
Teraźniejszość
Ragetti głupkowato przyglądał się krystalicznie czystej wodzie oceanu. Miał zamiar dojrzeć w nim niej choć jedną rybę, jednak na razie, nie widział nawet dna. W końcu w oceanie nie było to takie dziwne. Głębokość tutaj mogła sięgać nawet pięćdziesięciu metrów, ale nie spieszyło mu się by to sprawdzać. Nagle kątem oka zauważył mały ruch. Zamaszystym gestem spróbował złapać ów poruszającą się istotę.
- Co ty robisz, barani łbie, nie wiesz, że w oceanie ryby nie pływają tak blisko tafli wody!- narzekał znów Pintel, gdy zobaczył, że jedyne co udało się złapać jego kompanowi, to sporych rozmiarów glon.
- Drewniane oko pogarsza jakość widzenia- usprawiedliwiał się Ragetti, mimo iż wiedział, że w ich sporach, zawsze wygrywał Pintel.- Obiecałeś, że kupimy mi szklane!
Pintel zmierzył swojego koleżkę beznadziejnym spojrzeniem, po czym wrócił do wiosłowania.
- Kopilibyśmy, gdybyś nie wpadł na kolejny złoty interes, na którym wyszliśmy z jedną łajbą na srodku Oceanu Atlantyckiego- przypomniał mu Pintel.
- Skąd miałem wiedzieć, że nie uwierzą w przepowiadanie przyszłości?
- Och, zamknij się. To przez ciebie tu utknęliśmy- odparował tylko Pintel, kończąc tym konwersacje.
Wiosłowali dalej, co chwila obrzucając się niepewnymi lub wściekłymi spojrzeniami. Tkwili na środku Oceanu Atlantyckiego już trzeci dzień. Bardziej z tego powodu zły był jednak Pintel. Ragetti przyzwyczaił się już do takich ekscesów. Z każdym ruchem wiosła, wydawało im się, że brną dalej w nicość. Nagle, zza horyzontu zaczął majaczyć im jakiś kształt. Ragetti z uwagi na swoje drewaniane oko, zauważył to jednak z małym opóźnieniem.
- To statek!- zawołał Pintel. -Tak! Ratunek!
Po chwili oboje zaczęli krzyczeć i nawoływać statku. Gdy jednak statek zaczął ich zauważać i brnąć w ich stronę, Pintel zauważył pewien szczegół.
- To inkwizycja angielska!- zawołał i razem z przyjacielem zanieśli się panicznym krzykiem i skoczyli do wody. Zostali nawet bez łódki ratunkowej.
Zatoka Mgieł, Karaiby
Teraźniejszość
- W końcu czuję się jak na właściwym miejscu- powiedziała Jovita, przypatrując się ponuro wyglądającej Zatoce Mgieł. W końcu tu dotarła do miejsca, w którym zbiera się Trybunał Braci. Od jakże dawna marzyła o tym, żeby pokazać tym starcom, że czas coś w nim zmienić. Czas by to ona i jej siostry mogły decydować za piracką społeczność.
W całej sobie, czuła już tryumf, gdy Krwawa Wdowa cumowała przy jednym z brzegów. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie, czując na szyi kojący oddech zwycięstwa, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę kajuty kapitana.. To jest kapitanów. W kajucie siedzieli już Ana, Lucia i Barbossa, jak zawsze z nadgryzionym jabłkiem w ręce. Wszystkie spojrzenia odwróciły się na chwilę w jej stronę, gdy przekroczyła próg kajuty.
- Własnie się zastanawiamy, czy jesteś dziś gotowa czynić honory i wystąpić na zgrupowaniu, jako Carmen Cortez*?- zapytał Hektor, odgryzając spoty kawałek jabłka.
- Czy jestem gotowa? To chyba pytanie retoryczne, Hektorze- odpowiedziała najgroźniejsza z sióstr Cortez.
- Więc dobrze, my z Aną zostaniemy na statku i będziemy wyczekiwać sygnału od ciebie- zadeklarowała Lucia, bawiąc się jednym ze swoich wysadzanych złotem sztyletów, które ukradła mnichom przemierzającym Cieśninę Meksykańską. Wiedziała, że sprawa ta jest na tyle poważna, że nie może nawet prosić o to, by to ona mogła być dziś Carmen. Plan, który dzisiaj wplotą w życie planowały od ponad pół roku i wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nikt nawet nie polemizował w kwestii tego, kto ma być tej nocy Carmen. Wiadome z góry było, że nikt się tak do tego nie nada jak Jovita. Najbardziej nieprzewidywalna. Nigdy nie wiedziałeś, czy naprawdę cie lubi, czy może w nocy przebije ci szpadą serce. Lucia dobrze wiedziała, że nawet Hektor się tego boi. Poza tym, Jovita grała swoimi regułami. Potrafiła doprowadzić przeciwnika do granic możliwości konwersacji, czy dalszego targowania się i tym samym wygrać. Była znawczynią psychiki ludzkiej, dlatego wiedziała, do czego dana osoba jest w stanie się posunąć. Co prowadziło do niezliczonych razy, kiedy to bez pozwolenia ryzykowała życie Lucii czy Any, a nawet całej załogi, bez żadnej zgody. Jednak strach i złość w takich sytuacjach szybko przemijała, gdy znów zyskiwali na idealnych interesach Jovity, praktycznie nigdy legalnych. Z czasem stało się też tak, że co mniej odporni na strach członkowie załogi zaczęli odchodzić i teraz ich załoga składała się tylko z najsilniejszych i najlojalniejszych dwudziestu trzech marynarzy. Jovita była w pełni zadowolona z tego składu, wiedziała, że z nimi może dużo zaryzykować i tylko to się dla niej liczyło. Tylko nie przepadała za bardzo za Ryanem, ale zrobiła prezent urodzinowy Anie, nie uśmiercając go wtedy, kiedy miała okazję. Cóż, żeglarz był z niego nienajlepszy, ale czego nie robi się dla siostry?
- Musisz mieć jeszcze coś, co zwróci na ciebie ich uwagę...- zaczął Hektor, tajemniczym tonem.
- Nigdy nie potrzebowałam pomocy, by zwrócić na siebie uwagę, nie pamiętasz Hektorze?- zapytała Jovita, przypominając sobie te wszystkie momenty, kiedy dała się ponieść swojemu charakterowi, terroryzując niektóre osoby na Perle razem z Barbossą, kiedy to jeszcze on był jej kapitanem.
- Wiem, wiem, oj tak...- Barbossa na chwilę się rozmarzył, a po chwili wyjął z kieszeni marynatki małą, złotą monetę. Według Jovity, niezbyt okazałą.- Proszę.
- co to niby jest?- spytała piratka, obracając w dłoni monetę.
- To jest jedna z dziewięciu monet Braci Siedmiu Mórz. Każdy kapitan Trybunału taką posiada. Na pewno zainteresuje ich, jeśli będziesz mieć cos takiego ze sobą.
Jovita uśmiechnęła się do starego pirata. Czasem jego pomysły były całkiem niezłe. Schowała monetę w dekolt swojego gorsetu, wzięła do ręki dodatkową szpadę i wyszła z kajuty. Teraz, dostanie się do ich miejsca spotkań.
Dziewczyna szarpnęła mocno za drzwi sali obrad. Wcześniej trochę czasu zajęło jej rozprawienie się z piratami spod bandery Smoka Singapuru. Za nich nie chcieli jej tu wpuscić, więc poradziła sobie z nimi inaczej. Z chwilą gdy weszła do drewnianego, wyżartego przez korniki i śmierdzącego spróchlizną pokoju wszystkie spojrzenia były odwrócone w jej stronę. Dziewczyna przybrała swoją pokerową twarz, której używała w sytuacjach bardzo niemiło zapowiadającej się konwersacji.
- Co tu robi ta dziewczyna, Shue?!- zawołał siedzący na środku stołu Azjata. Jovita domyśliła się, że musi to być Sao Feng. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Cóż się dziwić, tym całym Shue, pewnie jednym z piratów pilnujących drzwi zajęła się Jovita. - Shue? Shue?!- Sao Feng chyba dopiero teraz zauważył powoli rozlewającą się na podłodze w korytarzu posokę.
- Kim jesteś?!- zaabsorbowała się stara japonka, ubrana jak gejsza. Panna Ching. Jovita dobrze znała ją z opowieści Barbossy, z których wynikało, że nie była jego ulubienicą.
- Pytasz się kim jestem?! Myślę, że bardzo dobrze wiesz, kim jestem. Że każdy z waszego beznadziejnego stowarzyszenia wie, kim ja jestem- zaczęła gadkę Jovita. Wiedziała, że takie zastraszenie to na początek dobry ruch.
- Carmen Cortez...- powiedział szeptem jakiś mężczyzna. Nie był zniszczony i brudny jak inni piraci, co skłoniło Jovitę do stwierdzenia, że piratem jest od niedawna.
- Brawo.
- Czego chcesz?- zapytał ten sam mężczyzna.
- Myślę, że tego samego, czego wszyscy z was- odpowiedziała Jovita, wyciągając z gorsetu złotą monetę, którą otrzymała od Barbossy, co spotkało się ze zdziwieniem wszystkich w sali. Dziewczyna podeszła do mężczyzny i nachyliła się nad jego uchem.- Bogactw, władzy... zemsty- szepnęła mu do ucha, jak jadowity wąż i zobaczyła jak mężczyźnie zaczyna drżeć jabłko Adama.
- Mówże!- zdenerwowała się znów panna Ching. Zaczęła już szczerze Jovitę denerwować.
- To chyba jasne. Uczestnictwa w Trybunale. Chcę być jego częścią- odpowiedziała tym razem bez ogródek.
Sao Feng uśmiechnął się kpiąco w jej stronę, ukazując tym swoje okropne uzębienie.
- I myślisz, że mamy zamiar ulec namowom jakiejs dzieciny?- spytał, a Jovita zaśmiała się pod nosem.
- Nie doceniasz mnie, Sao Feng- powiedziała, krzyżując ręce na piersiach, jednak zaczęła powoli się wycofywać. Gdy jej noga stała już w progu drzwi, szybko wyciągnęła ona z kozaka małą bombę po czym w ułamku sekundy podpaliła ją o jedną z pochodni i rzuciła przed siebie. Bomba wybuchła, nie czyniąc nikomu krzywdy, lecz rzucając oślepiający blask na całą Zatokę Mgieł. Po sekundzie całą zatokę obsypał deszcz strzał i kul armatnich. Jovita czując, że wykonała idealnie swoje zadanie, zostawiła pirackich lordów za sobą i ruszyła pewnie w stronę swojego statku. Czas zawalczyć o Zatokę Mgieł.
*Jovita, Ana i Lucia podszywały się pod Carmen Cortez, by nie zdradzić się. To, że ich przeciwnicy wiedzieli tylko o jednej z nich wiele razy pomagało im w interesach, abordażach itp.
--*--
Ufff, udało się. Szczerze, strasznie bałam się, że nie zdążę dziś napisać czwórki, ale się w końcu udało. Miała być wcześniej, ale musiałam się uczyć do testów semestralnych. Na razie mieliśmy tylko trzy, a reszta po świętach, więc będę miała dla was dużo czasu kochani ;* Powiem wam, że sprawdziany z historii i polskiego były dużo łatwiejsze niż myślałam. Ale ta biolgia. Grr... Nie znoszę tego przedmiotu prawie tak samo jak matmy. A co do rozdziału, wydaje mi się lepszy od poprzedniego i mam nadzieję, że wam też. Poza tym dziękuję bardzo za te 29 komentarzy pod poprzednim postem. To mój rekord. Jestem Mega szczęśliwa z tego powodu.
Pozdrawiam,
Priori :)
PS: Jestem taka roztrzepana, że zapomniałam wspomnieć o bardzo ważnej sprawie. Bardzo, bardzo dziękuję Mrs.Punk/CM Pattzy za zrobienie mi tego cudownego szablonu. Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna, kochana :)