Teraźniejszość
Młody kapitan Latającego Holendra stał na pokładzie swego statku, z zacięciem wpatrując się w przestrzeń. Zimny, wieczorny wiatr muskał jego policzki milionami małych igiełek. Nieustające, zharmonizowane dźwięki okrętu wprawiały go w dobry nastrój. Naciągane liny, dźwięk przecinanej tafli morza. Przez te lata nauczył się, że ten dźwięk powinien być dla niego uspokajający, bo innego nie usłyszy przez wiele lat. Właściwie, te odgłosy będą mu towarzyszyć do końca życia. Straszna to była prawda, ale jednak prawda. Do Zatoki Mgieł było niedaleko. Miał zamiar posłać na brzeg jego ojca i kilku zaufanych majtków, by poszli dowiedzieć się prawdy. Następnym razem na ląd może wejść dopiero za trzy lata.
Nagle z daleka zobaczył jakiś wybuch. Zza mgły nie było jeszcze widać Zatoki, jednak widział na początku czerwoną iskierkę, wzbijającą się wysoko ponad mgłę, aż nagle usłyszał szybko huk i z iskierki wyskoczyły kolejne iskry. To wyglądało, jak jakiś znak. To co stało się potem zupełnie zbiło Williama Trunera z pantałyku. W odległości czasowej kilku sekund od wybuchu iskierki, Will zaczął słyszeć strzały, armatnie wybuchy i krzyki od strony Zatoki. Bitwa w Zatoce Mgieł? Kto mógłby rozpętać tam Bitwę. Inkwizycje hiszpańskie i angielskie nie miały dojścia do tego pirackiego portu, kto więc byłby tak zuchwały, by napaść na port, w którym podobno dzisiejszego dnia zacumowały statki pod banderą najsilniejszych kapitanów z Trybunały Braci? Mógłby to być Jack, ale Will doskonale wiedział, że ten nie zaryzykowałby jego kochanej Perły, poza tym, Trybunał był zawsze dla niego złem koniecznym. Miał przecież swój własny kodeks. Mógł to być również Barbossa, ale on przecież utracił swój okręt. Will czuł jakby za wiele myśli kotłowało mu się w głowie. Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Tak nie wyglądało życie zwykłego pirata. Tak wyglądało życie takich piratów jak on, czy ten zdrajca Sparrow.
- Do żagli! Musimy się szybko dostać do Zatoki! Reszta szable w dłoń! Idziemy walczyć, wy morskie szczury!- wrzasnął do swojej załogi, która chyba nie za bardzo przejmowała się walką w Zatoce. Cóż, w końcu to nie ich walka. Takiego zachowania w swojej załodze nie lubił. Byli jak szkodniki. Wtrącali się z własnej woli w sprawy, z których mogli mieć jakiś zysk. Inne obchodzili szerokim łukiem. Poza tym, wystarczyło dać im tylko trochę więcej swobody, by zaczęli zachowywać się jak zwierzęta i przestali szanować własnego kapitana, o czym William bardzo szybko się przekonał, gdy zaczynał obejmować rządy na Latającym Holendrze. Dlatego teraz starał się być dla nich przynajmniej tak samo ostry, jaki kiedyś był dla nich Davy Jones. Nie było już w nim ani śladu dawnego, spokojnego kowala z Port Royale.
- William, co ty wyprawiasz?- zdziwił się pierwszy mat, ojciec Willa podbiegając do niego do sterów.
- Nie widzisz? Płynę do Zatoki Mgieł- odpowiedział, a jego ojciec zamilkł. Znał już na tyle swego syna by wiedzieć, że wszelkie próby odwiedzenia go od jakiegoś pomysłu skończą się niepowodzeniem.
- Zacumować, wy szkodniki, już!- rozkazał, a jego załoga spojrzała na niego e strachem, po czym przycumowała w porcie.
Wszystko wyglądało gorzej, niż Will sobie to wyobrażał. To nie była walka pomiędzy inkwizycją, a piratami. To była wojna domowa. Piraci walczyli ze sobą nawzajem. Wilk pokręcił głową, w wyrazie zrezygnowania.
- Z kim mamy walczyć?- zapytał jeden z załogantów, w gotowości trzymając uniesioną w ręce szable.
- Nie wiem. Po prostu walczcie- powiedział zdezorientowany kapitan, a załoga, mimo iż rozkaz wydał im się co najmniej dziwny szybko wyskoczyła ze statku i ruszyła do walki. Will niestety mógł jedynie obserwować tę walkę zza pokładu Holendra, co było dla niego jeszcze większą urazą, niż gdyby przegrał z kimś pojedynek na oczach całej załogi.
- Williamie- usłyszał czyjś syk nad uchem. Dobrze wiedział, kto to. Nie dziwiło go też do, w jakich okolicznościach ten gość się zjawił.- Czuję twoją chęć walki... wiem, jakie straszne jest dla ciebie stać i patrzeć na tę walkę twojej załogi- dokończyła kobieta kładąc mu rękę na sercu.
- Przyszłaś tylko po to, by sobie ze mnie zakpić, po tym, co dla ciebie zrobiłem?- zapytał. Coraz bardziej zaczynał żałować, że swego czasu miał miękkie serce dla wielu piratów i im podobnych ludzi.
- Ależ nie. Ty pomogłeś swego czasu mi, wrócić w te kruche ciało śmiertelniczki, tak jak cię o to prosiłam, więc teraz ja pomogę tobie- po tych słowach William zaczął powoli przekonywać się do niektórych swoich dawnych uczynków.- To ja stworzyłam klątwę kapitanów Latającego Holendra, i ja mogę ją zdjąć, jednak nie na zawsze. Możesz dodatkowo dziś zejść na ląd, by wziąć udział w tej walce, ponieważ jest to walka szalenie ważna, jednak masz czas tylko do północy, bo po północy wybije kolejny dzień, a wtedy z powrotem będziesz musiał wrócić na Holendra.
- Więc mam siedem godzin?
- Dokładnie, i ani minuty więcej- powiedziała Tia Dalma po czym zniknęła, a kapitan Latającego Holendra dobył szpady i ruszył w bój.
Zatoka Mgieł, Karaiby
Teraźniejszość
Kapitan Jack Sparrow wraz z kapitanem Kła Białego Wilka Edwardem Teague Sparrow cumowali w nikogo nieznanym miejscu w Zatoce Mgieł. Edward Sparrow jako że spędził większość swojego życia w Zatoce Mgieł, znał miejsca, o których większość piratów nie miała pojęcia. Gdy tylko sprawny słuch młodego Sparrowa usłyszał strzały, od razu zdecydowali się na manewr zacumowania z tyłu, tak by Kieł nie ucierpiał. Nie przypłynęli tu po to, żeby walczyć.
Tak samo, jak bardzo walka w Zatoce Mgieł zaskoczyła starego Edwarda, tak samo jego syna, nie zaskoczyła ona wcale. Jack, jako znawca ludzkiej, a raczej pirackiej psychiki, gdy tylko usłyszał o zmianach w Trybunale, od razy wiedział, że nie obejdzie się to bez (nie)małej wojny domowej. Znał za dobrze tych wszystkich Pirackich Lordów, żeby nie wiedzieć, że będą walczyć o utracone w Trybunale pozycje, a to, że własnie na ich oczach rozgrywał się ten spór, w którym on razem z kapitanem Kła był Szwajcarią dawała niezliczone możliwości do działania. Jack uśmiechnął się tryumfalnie sam do siebie.
- Czuję synu, że zwąchałeś już jakieś pole manewru?- zapytał Edward Sparrow, schodząc z Kła i mocno uderzając buciorami o mokry piach.
- Musiałbym nie być sobą, ani żadną inną ludzką istotą, żeby nie zwąchać- odpowiedział, chwiejąc się jak zawsze na boki, mimo iż tym razem nie miał we krwi ani jednego promila, głównie z tego powodu, że w czasie żeglugi do Zatoki na Kle zabrakło rumu, co Jack bardzo ciężko przeżył.
- Co więc masz zamiar zrobić?- zapytał ojciec kapitana Perły.
- To, co w tym wypadku aż prosi się, by zrobić- odpowiedział, a stary Edward znów czuł się, jakby miał kupować kota w worku. Przyzwyczaił się jednak, że własnie tak pracowało się z jego synem, jednak jeszcze nigdy nie zawiódł się na żadnym jego złotym planie. Trzeba było przyznać, że niestety, ale młody przedstawiciel rodu Sparrow miał dużo więcej sprytu i przebiegłości, niż jego ojciec. Na nieuczciwości Jacka nie można jednak było się zawieść, jak mówił to sam Jack, co oznaczało, że ten szczwany lis raz może udawać twojego przyjaciela, by po chwili stać się śmiertelnym wrogiem, tak, jak stało się to z kapitanem dużo potężniejszej od Perły łajby- Latającego Holendra.Jack jednak nigdy nie chciał mówić o tym, co ich aż tak mocno poróżniło.
Jack swoim chwiejnym krokiem zaczął powoli kroczyć przed siebie, ku tylnemu wejściu do sali obrad Trybunału Braci. Podgwizdywał sobie przy okazji pirackie szanty, a jego postawa nie wydawała się ani trochę spięta, mimo iż tuż obok niego, rozgrywała się wielka walka, a oni byli od niej oddzieleni jedynie cienką nitką drzew.
W budynku było cicho, to znaczy nie licząc ciągłych strzałów z pistoletów i armat, nie było tu słychać ludzkiego pobytu. Młodszy Sparrow cmoknął niecierpliwie. Nagle z całej siły otworzył drzwi pokoju obrad i uśmiechnął się patrząc na żałosne twarze 'Pirackich Lordów' Sao Fenga, którzy z nietęgimi minami ukryli się w tym pokoju przed strzałami.
- Cóż ja tu widzę. Piraccy Lordowie kryją się jak szczury?- zaczął i zaśmiał się, jednak nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy Lordowie czuli wstyd za swoje teraźniejsze zachowanie, szczególnie teraz, kiedy ich tchórzostwo zobaczyła taka papla jak Jack Sparrow.
- Kto taki was zaatakował?- zapytał konkretnie Edward Sparrow przerywając synowi świetna zabawę z naśmiewania się z tchórzostwa kapitanów.
- Czarna Wdowa- odpowiedział Sao Feng tonem, jakby chciał urwać obu Sparrowom łby.
- Ach... Stara przyjaciółka Cortez- kapitan Perły zaczął blefować. Tak naprawdę słyszał tak samo o Krwawej Wdowie jak i o jej kapitance, jednak nigdy nie miał okazji poznać, tej zapewne pięknej kobiety. Słyszał wiele historii o jej podbojach. O jej zmiennym jak morze charakterze. Raz była delikatna jak morskie fale uderzające o brzeg Tortugi, innym razem jednak była sprytna i przebiegła, jak sama Calypso, a jeszcze innym razem potrafiła być krwiożercza jak morski sztorm. Czasem w tortudzkich pubach natrafiał również na piratów, którzy sami mieli z nią styczność i twierdzili, że jest ona wiedźmą. Że potrafi się teleportować z jednego miejsca w drugie, zanim ktokolwiek się zorientuje. Jack oczywiście nie wierzył w te historie. Nawet największa wiedźma na tych morzach, która przez jakiś czas miała zajmować się jego Perłą, Tia Dalma tyle nie umiała, a co tu mówić o jakiejś dziewczynce, bo słyszał również, że jesieni przeżyła ona niedużo.- Jest naprawdę niebezpieczna i, jak widzę, wyjątkowo zuchwała. Chociaż, jeśli z góry wiedziała, że słynni kapitanowie skryją się w swojej norze jak szkodniki, to nie dziwię się, że zaryzykowała. Też bym tak zrobił, gdybym tylko wiedział, to co ona wie o was czego ja nie wiem i po waszych minach widzę, że wy też nie wiecie, co oznacza, że przewyższa was wiedzą o was samych. Bo przecież musiałaby zgłupieć, żeby zaatakować was bez żadnego powodu, co oznacza, że jej wiedza, jest dużo większa, niż nam się wszystkim wydaje, i że zlekceważyłeś ją nie dobierając jej również do Trybunału, Sao Feng.
Po minach zgromadzonych zauważył, że chyba nie dużo zrozumieli z jego głębokiego wywodu na temat tej dziewki.
- Czego chcesz Sparrow?- zapytała w końcu panna Ching.
- Uwiadomić was, na tematy, na które widać sami nie potraficie się uświadomić- odpowiedział, podchodząc bliżej wielkiego stołu.- Rozumiem wszystko, świeżo upieczony Trybunał, ten mądry inaczej kapitan jako jego przywódca- zaczął Jack wskazując na Sao Fenga, który posłał mu za to mordercze spojrzenie.- Ale na gniew Calypso, jesteście piratami, nawet jeśli marnymi, a piraci zawsze walczą o swoje, a nie chowają się w mysich dziurach. Rozumiem jeszcze, gdybym to ja, lub Turner was napadł, ale aż tak przeraża was potęga jakiejś małej dziewczynki?
- Pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz to mówię, ale Sparrow ma racje.- Odezwała się panna Ching.
- Co ty robisz, synu, zawiązywanie z nimi sojuszu, to najgłupsza rzecz jaką mogłeś zrobić- szepnął Jackowi do ucha Edward Sparrow, gdy nikt nie spoglądał na Jacka.
- To nie sojusz, tatku, będą tańczyć jak im zagram, tylko daj mi to skończyć- odpowiedział mu szeptem.
- Więc na co dalej czekamy, kamraci?- zapytał Jack uśmiechając się znów tryumfalnie.- Najpierw złapmy tę dziewkę. Gdy będziemy mieć kapitana, będziemy mogli wiele ugrać z załogą Wdowy.
Wszyscy kapitanowi zasalutowali na te słowa i uzbrajając się w szable i pistolety wyszli z pokoju w poszukiwaniu Carmen Cortez. Kule śmigały nad ich głowami, ale za każdym razem ich omijały, jakby byli nietykalni. Jakby czuły wobec nich zbyt duży respekt, by w nich trafić. Szli, szukając młodej, walczącej damy i nie zwracając uwagi na wszystkich innych walczących.
W końcu Jack dostrzegł młodą kobietę, walczącą samotnie z trójką piratów i co prawda całkiem dobrze sobie z nimi radzącą. Była wysoka, na jej głowie spoczywał kapitański kapelusz, bardzo podobny, do kapelusza Hektora Barbossy, którego z dumą nosił tuż po odbiciu Perły z rąk Jacka. Z pod kapelusza wylewały się fale ciemnych włosów okalających jej ramiona. Czarny gorset z delikatnymi granatowymi wzorami idealnie podkreślał jej piersi. Miała na sobie krótkie, jakby obcinane siekierą ciemnobrązowe spodnie, sięgające zaledwie do połowy uda, z powtykanymi w kieszenie pirackimi chustami. Jednak jej nogi nie były odkryte, ponieważ już około dziesięciu centymetrów nad kolanami zaczynały się długie, wiązane pirackie kozaki na małym napiętku. Jack musiał przyznać, że była wyjątkowo seksowną i piękną kobietą, jednak o dziwo, w ogóle nie interesowała go w sposób seksualny, przez co Jack zaczął martwić się o swoją potencję.
- Chyba ją znalazłem- powiedział, uśmiechając się, gdy dziewczyna przebiła szpadą kolejnego pirata.
Wszyscy piraccy lordowie rzucili się w stronę dziewczyny, która nie miała szans się obronić i już po chwili skończyła spętana wieloma grubymi linami.
- Witaj, aniołeczku- powiedział kapitan Perły uśmiechając się do ślicznej brunetki.
--*--
Trochę długo rozdział się nie pojawił, ale to przez te swięta. Byłam nieco zajęta. Co do rozdziału, to jestem rozanielona, że w końcu mogłam napisać cos z Jackiem. Brakowało mi go, pewnie tak samo jak i wam. W tym rozdziale nie było retrospekcji, bo nie zmiesciłam, ale w następnym będzie i retrospekcja i cos z Pintelem i Ragettim, bo ich niestety też nie zmiesciłam. Ale wydaje mi się, że te rozdział nawet mi dobrze wyszedł. Myslę, że jestem z niego zadowolona i mam nadzieję, że wy też.
Pozdrawiam i życzę szalonego Sylwka,
Priori :)
No w końcu się doczekałam! Jack zaskoczył mnie :D no i Will. Szkoda, że nie może wyjść i walczyć. :/ No i Sparrow złapał swojego "aniołeczka". Ciekawa jestem co dalej :) co zrobią z Cortez. No i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuń~Dark
Oj tak, dalej będzie jeszcze ciekawiej :)
UsuńPotencja Jack'a hahaha :D super gadka, rozdział wyszedł ci znakomicie!
OdpowiedzUsuńTak, mnie też się tan fragment bardzo podoba :)
UsuńI się doczekałam :D Rozdział - jak każdy inny - CODO!! :D Haha... Jack... Ten to zawsze coś dowali :D I jestem przeokropnie ciekawa, którą z dziewczyn schwytali... Ale zapowiada się bardzo ciekawie :) Mimo wszystko wydaje mi się, że Jovitę :D Będzie się działo, kiedy spotka się z Jack'iem :D
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta, poinformuj mnie proszę:
http://lost-in-their-own-feelings.blogspot.com/
Pozdrawiam :D
P.S Tak na marginesie, założyłam drugiego bloga, mam nadzieję, że zaglądniesz :D:
http://love-is-a-force.blogspot.com/
Życzę weny, fajnego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! :D
Tak Jack już w następnym rozdziale odwali coś nowego.
UsuńOh. no to w końcu się doczekałam. Ja zwykle świetny i mega przemyślany. I oczywiście nie zabrakło humoru. Za to jeszcze bardziej cię kocham <3
OdpowiedzUsuńNo to do następnego :*
Rzeczywiście w tym rozdziale pokusiłam się o kapkę czarnego humoru Jacka :)
UsuńIdealnie pokazujesz postać Jacka. Kocham Cie za to.
OdpowiedzUsuńBardzo miło się czyta, ale cóż się dziwić jak aktorka jest utalentowana. :)
Teraz trochę z innej beczki.
Proszę, abyś mnie powiadamiała o nowościach i jeśli również Ty chcesz być informowana to zapraszam do zakładki " Powiadamiamy" .
Pozdrawiam i zachęcam do przeczytania nowego rozdziału. :)
Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały również będzie ci się ciekawie czytać.
UsuńJestem pełna podziwu dla twojego stylu pisania i sposobu, w jaki pokazujesz Jacka. Jest niesamowicie prawdziwy! Naprawdę przyjemnie się to czyta.
OdpowiedzUsuńWyczekuję kolejnego rozdziału z niecierpliwością!
Pozdrawiam i życzę udanego sylwestra, "aniołeczku" ;) ♡
Dziękuję i cieszę się, że udało mi się podołać postaci tak trudnej literacko jak Jack ;)
UsuńGratulacje. Zostałaś/eś nominowana/y do Liebster Award. Po szczegóły zapraszam tutaj: http://heart-of-darkness-francine.blogspot.com/p/nominacja.html
OdpowiedzUsuńDziękuję. Odpowiedzi już są :)
UsuńRozdział bardzo, bardzo mi się podobał, błędów nie znalazłam, a Jacka oddałaś moja droga bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem tylko, którą panią Cortez schwytali. Zabawnie by było, gdyby pani krwiożercza i pani sprytna były wciąż na wolności i pokazały, na co stać trojaczki. >:)
Oj tak, Trojaczki jeszcze pokażą na co je stać ;)
UsuńWow, super! Jedna noc i przeczytane :) Super piszesz, jestem ciekawa jak rozstrzygnie się walka z Willem... W końcu 7 godzin to dar od Calypso. Ciekawa jestem, którą Cortez? Mam nadzieję że doasz odpowiedź prędko!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział!
Pozdrawiam, Sombra
Bardzo mi miło, że zwitałas na mój blog. Ja, gdy tylko dowiedziałam się o Twoim pirackim blogu, od razu zapisałam się do obserwatorów :)
UsuńDziękuję, również mi miło!
UsuńJa prawie bezwidnie się zapisałam do obserwatorów :)
I się spotkali. W końcu :D Ciekawie jak mu tam będzie szło z tym Aniołeczkiem, bo to twarda sztuka. Nie jedna, a nawet trzy! O czym inni nie wiedzą. Fajny patent.
OdpowiedzUsuńBiedny Will, ale powalczyć tym razem mógł. Jakby nie patrzeć, dziesięć lat na morzu to dużo czasu. Ja bym tak nie chciała, nie ma co ukrywać.
No to co. Czekam na następny, tylko to mi zostaje!
Pozdrawiam, CM Pattzy
http://at-your-command.blogspot.com/
Oj tak. Też jest mi żal Willa, ale niestety nie będę ściągać z niego klątwy :(
Usuń*Wstaje z fotela i zaczyna bić brawo*
OdpowiedzUsuńPozostaje mi tylko, aby Ci się kłaniać! Świetnie przedstawiłaś Jacka w tym rozdziale. Wypisz, wymaluj mój kochany kapitan Jack Sparrow! ^^
Cieszę się, że pojawił się także Will, mam nadzieję, że klątwa zostanie z niego zdjęta na stałe. :3
Czyżby dziewczyna nie pociągała Jacka, bo ten nie może zapomnieć o Andżelice? *.*
Już nie mogę doczekać się nowego rozdziału! :)
Pozdrawiam
Alice
Niestety, Jackowi nie chodzi o Angelice i więcej już nie mówię ;)
UsuńNo trudno... XDD
UsuńI tak z niecierpliwością czekam na nowy rozdział!